Tym razem - jeszcze jedno z ostatniego pobytu w Pieninach. Jeszcze jedno, ale chyba najciekawsze fotograficznie.
Zapowiadała się inwersja, więc jeszcze nocą (koło 4:30) wyruszyłam na szlak, by o wschodzie słońca być już na samej górze. Ośnieżone szczyty na tle granatu nieba tajemniczo połyskiwały w świetle księżyca.
Na szczycie mróz wydawał się bardziej dotkliwy. Do wschodu zostało trochę czasu. Księżyc powoli żegnał Pieniny...
a wraz z nim - ulatywały resztki mgieł snujących się jeszcze gdzieniegdzie w dolinach.
Wokół mnie roztaczał się widok rodem z andersenowskiej baśni o Królowej Śniegu...
Świat spał. Pierwsze zaczęły budzić się Tatry...
Czas było wracać. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na przełom Dunajca...
i droga w dół, zielonym szlakiem przez przełęcz Kosarzyska z powrotem do Sromowiec Niżnych.
Następny świt przywitał świat chmurami. Wkrótce odwilż zmyła całą szadź i nawet kolejne opady śniegu już nie zdołały przywrócić tego czaru, jaki panował podczas owego świtu na Trzech Koronach. I chociaż oczekiwana inwersja nie wystąpiła - spektakl światła i koloru - przyniósł inne, lecz równie piękne i niezapomniane wrażenia :-).