moja grafika, fotografia i malarstwo

...czyli trzy po trzy o sztuce ;-)

piątek, 30 marca 2012

Warszawa na granicy bytu i niebytu... część I

Zazwyczaj tak już jest, że dopiero jak coś się skończy, zniknie - zaczynamy o tym myśleć, wspominać, a nawet żałować, że nie poświęciliśmy temu należytej uwagi póki był jeszcze czas...

Mając to na uwadze, wymyśliłam sobie takie oto błąkanie się po Warszawie...
ot tak właśnie - na granicy bytu i niebytu... tam gdzie najbliższy tramwaj podwiezie, gdzie los wyrzuci, gdzie nogi poniosą...
Podczas tych spacerów chciałam uwieczniać zarówno to, co wydaje się jeszcze oczywiste, a może nawet nudne w swej pospolitości... przystanki tramwajowe, kioski, znienawidzone parkometry, czy zwykły bazar, jak i łapać ostatnie tchnienia Warszawy, której praktycznie już nie ma lub w szybkim tempie odchodzi do lamusa...

Te "pospolite" zostawiam na dysku, jak wino w piwnicy... niech dojrzewają :-)
Teraz podzielę się paroma ujęciami Warszawy, której za chwilę już nie będzie...
na "pierwszy ogień" - ulica Żelazna, jej okolice i podwórka...



na granicy bytu i niebytu...







"Usługi Stolarskie - Bieda Kazimierz"
... bez komentarza ;-)





Mam nadzieję, że za jakiś czas znów uda mi się "wsiąść do tramwaju byle jakiego..." i przywieźć kolejnych parę pamiątek... obym tylko zdążyła...

środa, 7 marca 2012

Zawiane Pilsko

Rok temu Pilsko przywitało nas mrozem, silnym wiatrem, wspaniałą inwersją i słońcem. Ale wiadomo, że tak jak nie wchodzi się nigdy do tej samej wody, to i trudno oczekiwać identycznych warunków pogodowych w tym samym miejscu i podobnym czasie. Rzeczywiście... z całej czwórki pozostał jedynie wiatr, który jakby kosztem mrozu, słońca i inwersji, rozhulał się na dobre...

Ale zanim wybraliśmy się na testowanie jego możliwości na szczyt Pilska - pierwszy dzień pleneru (gdyż i ta wyprawa zorganizowana była przez Okręg Śląski ZPFP) spędziliśmy błąkając się wśród mokrych, mglistych lasów...


Z dachu schroniska kapała woda. Prognozy jednak zapowiadały, że o świcie temperatura może być minusowa. Istniała też niewielka szansa na prześwity. Trzeba było więc ruszyć.

Ze schroniska wyszliśmy około 5 rano, by po niemal godzinnej wspinaczce z czołówkami, dosięgnąć szczytu. Światło dopiero zdawało się przebudzać. Tylko wiatr szalał... sypał w oczy drobinami zmrożonego śniegu, przewracał statywy a nawet ludzi.

W końcu zaczęło świtać. Nad nami, jak w przyspieszonym tempie, przewalały się kolejne chmury, od czasu do czasu ukazując rąbek nieba i lekko tajemnicze światełko. Odblask budzącego się dnia...






Chwilami nie widać było nic, wtedy najlepiej było przeczekać chmurę...
Ale iść w tym wietrze i głębokim śniegu nie było łatwo - nawet jak się miało rakiety śnieżne na nogach....



Schodząc ze szczytu co chwilę przystawaliśmy łapiąc w obiektyw mniej lub bardziej śmiałe promyki...
Nie było w nich już co prawda ciepłego kolorytu wschodzącego słońca, ale i tak cieszyły - wróżąc poprawę pogody :-).







Rzeczywiście, pogoda w dzień jakby się poprawiła. Sporo słońca cieszyło narciarzy na stokach, czy nas wędrujących na Halę Cudzichową. Niecierpliwie czekaliśmy jednak na zachód. Jaki będzie? Prognozy nie były optymistyczne, ale niebo mówiło co innego.


Zawierzywszy temu ostatniemu - ruszyliśmy po raz drugi na szczyt.
Znowu wiało... ale widoki warte były trudów, niewygody i zmęczenia...







Równo z zachodem słońca na Pilsko wtargnęła kolejna, wielka szara chmura...
Czas było wracać... niestety nie tylko na dół, do schroniska, ale następnego dnia rano również do domów...