moja grafika, fotografia i malarstwo

...czyli trzy po trzy o sztuce ;-)

wtorek, 25 maja 2010

wysoki stan wody na rzece Wiśle...

tia... padało, padało aż się wylało i rozlało... na szczęście nie wszędzie.
I właśnie tam, gdzie wały dały radę utrzymać napór wody - w sobotę wybrałam się na wschód słońca.
Czosnów, położony na północ od Łomianek.
Chwila niepewności, czy nie pozamykano dróg dojazdowych - ale nie, jedynie już blisko celu wielka droga zamienia się w płytkie jezioro - to poziom wód gruntowych podwyższył się, dzięki czemu okoliczne pola bardziej przypominają plantacje ryżu...
Na wale kolejne zdziwienie - niby wiadomo, że jest wysoki poziom wody itd... ale ta woda na prawdę płynie bardzo wysoko - oj, robi wrażenie - prawdziwy żywioł...




Drzewa w wodzie i wartki nurt rzeki ...
















niedługo już opadnie woda, opadną emocje... zacznie się liczenie strat...



czwartek, 20 maja 2010

majowy plenerek w Puszczy Kampinoskiej :-)

Jako nowy Zarząd ZPFP Okręgu Mazowieckiego zorganizowaliśmy mini-plenerek czyli po prostu skoroświt w Puszczy Kampinoskiej. Pogoda niestety była fatalna - jeszcze do późnej nocy prało żabami, ale skoro data i godzina były ustalone - nie było wyjścia... chociaż prawdę mówiąc - pobudka o 2 w nocy nie należała do przyjemności :-(
Jeszcze "tylko" 40 km do przejechania... i "już" byliśmy na miejscu... :-)
Ku naszemu zdumieniu - zjawiło się jednak trochę dzielnych fotografów, z którymi ruszyliśmy w las - w poszukiwaniu natchnienia (z braku światełka, mgiełek i innych samograjów ;-) )

tutaj krótka relacja filmowa ... na wesoło ;-)




i jeszcze parę skoroświtowych migawek...







Fiołek trójbarwny (Viola tricolor),
którego nasiona rozsiewają mrówki :-)



Konwalijka dwulistna (Maianthemum bifolium) - tak samo trująca jak jej kuzynka - konwalia majowa



piękny acz niejadalny ;-)
grzyb - Trzęsak pomarańczowy (Tremella mesenterica)



wszechobecne komary (Culicidae)



oraz Klecanki (Polistinae) ze swymi mini-domkami składającymi się z pojedynczego plastra przyczepionego do zeszłorocznych łodyg różnych "chabazi"  ;-)
Podobno ich ugryzienie jest niezwykle bolesne, ale niedługo ciężko będzie się o tym przekonać - ich populacja niestety mocno spada (wykaszanie trawników i nieużytków)

***

jak się okazało - na plenerowanie - nigdy nie ma złej pogody ;-)





piątek, 14 maja 2010

weneckie zaułki, mosty i... czapla nadobna ;-)

Pomysł wypadu do Wenecji zrodził się jeszcze w grudniu, kiedy okazało się, że przelot wizzairem w obie strony porównywalny jest cenowo z pociągiem do Wrocławia ;-)
W międzyczasie wulkaniczne pyły znad Islandii, kursujące po niebie Europy, postawiły nasz wypad pod znakiem zapytania... lotniska w Hiszpanii były zamknięte, a my też - do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy polecimy... a nawet jeśli, to kiedy wrócimy? ;-) 
Zakończyło się jednak tylko dwugodzinnym opóźnieniem i wieczorem, w ciepłym świetle zachodzącego słońca witaliśmy już Wenecję - płynąc tramwajem wodnym (vaporetto) główną "aleją" miasta - czyli Canale Grande :)


Pierwszy spacer po Wenecji odbył się już w tajemniczym świetle latarni...





Wenecję według mnie, najlepiej smakuje się nocą oraz wczesnym rankiem.  Nie ma wtedy tłumu turystów wpadających  na parę godzin, by "zaliczyć" słynne miasto na wodzie ;-)
No, prawdę mówiąc- o piątej rano - w ogóle turystów nie ma ;-) Tylko z rzadka jakiś zaspany wenecjanin idąc do swej pracy - jak zjawa przemknie się wąską uliczką... Wszystko śpi, nawet łódki i gondole przykryte niebieskim brezentem...









W dzień -  gwar...
Obok siebie, poniekąd równolegle toczy się życie dwóch Wenecji - miasta-muzeum, zadeptywanego codziennie przez miliony turystów i miasta-domu, którego mieszkańcy próbują normalnie żyć... jeśli w ogóle można tu mówić o "normalnym" życiu ;-)







Ale w przeciwieństwie do innych miast - tutaj życie toczy się przede wszystkim na wodzie... :-)









Na wodzie też spotkała mnie miła niespodzianka - pod jednym z trzech mostów na Canale Grande - Ponte Accademia - siedziała sobie czapla nadobna! :-) Znając nasze "polskie" czaple - siwą i białą - zdziwiłam się, że jest taka mała - właściwie nie większa od mew, które licznie szturmowały wszystkie placyki i zaułki miasta.
W dodatku w przeciwieństwie do swych polskich kuzynek - nie była płochliwa... a może to tylko dlatego, że wydawało jej się, iż nikt jej nie widzi? ;-)