moja grafika, fotografia i malarstwo

...czyli trzy po trzy o sztuce ;-)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Powrót do Jabłecznej...


Koniec listopada - mało czasu i mało światła.
Dawno nie byłam w plenerze, dawno nic nie pisałam.
Może zatem najwyższy czas gdzieś wyruszyć?
Choćby w podróż do wirtualnej szuflady...  do świec, i dymu z kadzideł... do październikowych wspomnień z monastyru w Jabłecznej...













poniedziałek, 12 listopada 2012

Bukowy zawrót głowy

Zanim wiatr i mróz strącą ostatni złoty liść - jak obiecałam, osobny krótki post poświęcam buczynie :-)

Chociaż buk jest dosyć powszechnym drzewem w Europie - tak się składa, że najwięcej go w zachodniej i południowej części Polski. Mazowsze, Podlasie czy nawet Roztocze szybciej może cieszyć się malowniczymi wierzbami niż naturalnymi stanowiskami buczyny. Szkoda, bo to piękne drzewo.

Sam pień ze swoją cienką, gładką skórą stanowi temat sam w sobie. 


Rzadko kiedy prosty, równy - zazwyczaj powyginany, spleciony z innymi...



Buki najpiękniej prezentują się wczesną wiosną, kiedy wypuszczają pędy i delikatne zielone listeczki oraz oczywiście jesienią - całe w złocie...



Warto stanąć w takim lesie bukowym i spojrzeć sobie w górę...

tylko trzeba uważać, by od tych kolorów nie zakręciło się za bardzo w głowie... ;-)



sobota, 3 listopada 2012

Jesień wieje w Bieszczadach...

Podobno "jesienią góry są najszczersze... ", a jesień w Bieszczadach jest najpiękniejsza...



Ruszyłam zatem na południe, by łapać kolor, póki wiatr go nie porwie...  a czasu było niewiele, bo choć słońce świeciło wspaniale - fen (czyli to co w Tatrach nazywamy halnym :-)) -  hulał jeszcze lepiej ;-)

Jeszcze pierwszego dnia udało się złapać pierwszy bieszczadzki zachód słońca - z Caryńskiej. Powrót już po ciemku, z latarką czołówką kosztował mnie wywichniętą kostkę. Nie dobrze...  


W związku z wciąż niepewną sytuacją w moim układzie kostno-mięśniowym - świt przywitałam w bukowym lesie, licząc na jesienne klimaty z mgłami... Klimaty były, ale niestety bez mgiełek, które z powodu wiatru okazały się w ogóle produktem mocno deficytowym...

Więcej o bukach napiszę jednak osobno...

Tymczasem droga przez bukowy las zaprowadziła mnie na Szeroki Wierch.



Dzień już nie był długi i wkrótce barwy w dolinach nabrały soczystej barwy, a cienie zaczęły się wydłużać...







Zachód słońca tym razem zastał mnie na Tarnicy z pięknym widokiem dookoła...


Skoro przeżyłam Tarnicę i nocne zejście do Wołosatego - pokusiłam się o zdobycie Caryńskiej raz jeszcze - tym razem przed wschodem słońca :-)
I warto było...











Schodząc już ze szczytu dojrzałam w jednej z dolin... mgłę... :-)






Po południu - dla odmiany po Caryńskiej -  podeszłam na Połoninę Wetlińską, by zajrzeć na chwilę do słynnej "Chatki Puchatka" (niestety z powodu słonecznego weekendu niezbyt sympatycznej z powodu panującego tam tłoku) i ruszyć dalej, w kierunku zachodnim - na Osadzki Wierch. Tu ludzi już prawie nie było, oprócz paru znajomych fotografów z którymi wspólnie wędrowałam :-).




I znowu - niskie słońce jak reflektor punktowy zaczęło podświetlać bohaterów bieszczadzkiej jesieni...




Doliny obserwowane z góry bardziej przypominały pejzaże z dawnych landszaftów niż realny świat...




 powoli dzień się kończył - i kończył się też mój czas w Bieszczadach...



w dali majaczyły szczyty Tatr... ciekawe, czy tam też tak wiało? ;-)

Nad Bieszczadami zabłysł księżyc...
czas wracać...