moja grafika, fotografia i malarstwo

...czyli trzy po trzy o sztuce ;-)

niedziela, 28 lutego 2010

spiskie skoroświty dwa ;-)

Udało mi się wreszcie przebrnąć przez gigabajty zdjęć z ostatniego wyjazdu w Pieniny :-). Przyszedł zatem czas, by napisać słów parę o dwóch skoroświtach przeżytych na Spiszu.
Ponieważ prognozy pogody niezmiennie pokazywały spore zachmurzenie – zaczęłam szukać w miarę wysokiego wzniesienia, by dać sobie szansę znalezienia się powyżej górnego poziomu chmur. W Pieninach pozostawało mi jedynie nocne wejście na Trzy Korony lub Sokolicę, ale tę przyjemność zostawiłam sobie na inna porę roku ;-).
Szukałam zatem dalej - czyli na Spiszu. Wybór padł na wieś Łapszanka (w Łapszach Wyżnych droga w bok koło kościoła) położoną ok. 990 m.n.p.m. z szeroką panoramą Tatr (głównie Bielskich) oraz Magury Spiskiej (zdjęcie panoramki w poprzednim poście).
Ze Sromowiec wyjechałam grubo przed świtem, by na czas być na miejscu. Kiedy dojechałam do Łapszanki – zaledwie na wschodzie mieniły się pierwsze kolory dnia, a wokół panowała jeszcze senna noc.


Ponieważ z racji śniegu nie dało się zjechać na pobocze - zaparkowałam samochód na drodze – licząc na niewielki ruch lokalny (było to już za wsią, w kierunku Jurgowa) i wlazłam po kolana w śnieg, szukając dogodnej miejscówki na wschód słońca. Zapowiadał się ciekawie. Tatry pięknie rysowały się na tle jeszcze ciemnych chmur, a na wschodzie – niebo co chwila przybierało inny odcień. W pewnym momencie zdało mi się, że patrzę przez różowe okulary – cały krajobraz nabrał pastelowego kolorytu.


 
 
Następnie - chmury oświetlone wschodzącym słońcem przybrały fakturę krwisto-czerwonych pasków (była to chyba pierwsza zapowiedź halnego),



by za chwilę błysnąć złotem….



Niestety - słońce tak hojnie dzielące się kolorami z niebem – jakby zapomniało o ziemi :-(. Kiedy przyszła godzina wschodu – nic się nie wydarzyło – długi wał chmur jak parawan zasłonił zazdrośnie światełko. Dopiero po dłuższym czasie (nie wiem – może było to pól, a może i cała godzina), z całą mocą zajaśniało na widnokręgu. Ale było już grubo po ósmej – kolory zniknęły, nastał słoneczny dzień.



Czas było uwolnić nogi z przymarzniętego do butów śniegu i ruszyć w drogę powrotną, zanim ruch samochodowy w Łapszance się wzmoże ;-)

***

Zadowolona ze spektaklu dnia pierwszego – drugiego dnia również postanowiłam popróbować szczęścia w tym samym miejscu. Tym razem droga wydała mi się jeszcze krótsza, bo już dobrze znana i znów przyjechałam na poranne zorze.

Z początku rozczarowana byłam brakiem chmur w tle Tatr – wydały mi się jakieś takie gołe i smutne… ale już wkrótce, wraz z nadejściem godziny wschodu – chmury również zaczęły się przebudzać.



Wkrótce było ich na tyle dużo, że ponownie zaczęły zagrażać wschodzącemu słońcu. Rozpoczęła się niezwykle widowiskowa walka światła z cieniem – chmur ze słońcem.


 
 
Nie wszystko dało i nie wszystko udało się uwiecznić na matrycy, ale wyglądało to mniej więcej tak:



Po jakiejś godzinie wszystko ucichło – nastąpił podniebny rozejm.



Znów w pięknym słońcu wracałam do domu na zasłużone śniadanie :-).

sobota, 27 lutego 2010

panorama z Łapszanki

Pierwszy raz w życiu pokusiłam się o złożenie panoramy (z 5 fotek!), ale jak tu nie ulec urokowi miejsca, kiedy na końcu wsi Łapszanka, nagle ukazuje się taki widok...
Bardziej z lewej, najbliżej - Tatry Bielskie, dalej Tatry Wysokie...
jeśli ktoś by potrafił rozpoznać i nazwać konkretne szczyty - bardzo byłabym wdzięczna o podpowiedź :-)
(lepiej oglądać to zdjęcie w większym formacie, czyli trzeba w nie kliknąć ;-))


czwartek, 25 lutego 2010

Lesnickie Sedlo - czyli skoroświt pełen chmur i wiatru

Po plenerze na Skrzycznem i nieudanym czekaniu na światło, miałam cichą nadzieję, ze może chociaż w Pieninach zdarzy się choć jeden ciekawy skoroświt.
Pierwszy - przejeździłam od przełęczy do przełęczy w gęstej mgle, drugi i trzeci spędziłam w Łapszance (na Spiszu)- z widokiem na Tatry Bielskie (o czym kiedy indziej), a ostatni - bardzo mglisty i wietrzny - znów w Pieninach, niedaleko Haligowskich Skal - na Lesnickim Sedle (720 m.n.p.m.) na Słowacji.

Mimo mleka (było dobre pół godziny do wschodu, więc początkowo owo mleko było podejrzanie niebieskie ;-)) i widoczności na parę metrów - postanowiłam ruszyć w drogę, w kierunku góry o wdzięcznej nazwie Aksamitka ;-) (833m.n.p.m.). Liczyłam na to, ze w międzyczasie się przejaśni, a ja idąc pod górę przynajmniej nie zmarznę ;-). Jedyną rozrywką po drodze, było fotografowanie drzewek, kolejno wyłaniających się z memgly, która mnie otaczała :-).


Po pewnym czasie zaczęło się przejaśniać - najpierw nieśmiało pokazał się jakiś kawałek lasu, czubek odległej góry, by znów za chwilę zginąć w kolejnej chmurze. Wiało coraz mocniej. Wspinałam się wyżej i wyżej - wciąż mając nadzieję na jakieś widoki. Ślady butów, początkowo dosyć liczne - szybko się urwały. Szłam dalej - raz wygodnie stąpając po zeszłorocznych kępach trawy,


to znowu brnąc w przymarzniętym śniegu po kolana.

W pewnym momencie zaintrygował mnie i przyznaję, też i trochę zmieszał - tajemniczy trop biegnący w poprzek góry... był zupełnie odmienny od dobrze mi już znanych tropów zajęcy, lisów, dzików czy saren... czyżby niedźwiedź??? Nie wiem i pewnie się nie dowiem :-(.

Była już dobra godzina po wschodzie, kiedy delikatne przebłyski światła zaczęły docierać na ziemię... Rozpoczęła się zabawa w chowanego - plamy słońca przeskakiwały z pagórka na pagórek i nie łatwo było za nimi nadążyć! ;-)




Dodatkowo, coraz silniejszy wiatr przerzucał chmury w coraz to nowe miejsca. Zdarzało mi się ustawić kadr na jakiś ładnie oświetlony widoczek, by w momencie naciskania spustu migawki sfotografować szaro-burą mgiełkę ;-). Czas było ruszać w dól, do przełęczy.


Coraz więcej słońca, coraz ciekawsze widoki oraz halny - urywający głowę i trzęsący statywem!













Na deser - otworzyło się niebo i - pokazały się Tatry :-)




Wiało cały dzień, wieczorem było +8 stopni, lał deszcz i cały śnieg spłynął do Dunajca.
Czas było wracać do Warszawy...

niedziela, 21 lutego 2010

poplenerowo

W dniach 12-14.02.2010 odbył się plener fotograficzny w Beskidzie Śląskim, na Skrzycznem. Organizatorem był, jak i w poprzednim roku - Śląski Okręg ZPFP. Ponieważ schronisko położone jest dosyć wysoko (1257m n.p.m) - można tu zastać wspaniałą szadź, efekty inwersji itd...
tak było rok temu:


















w tym roku niestety nie doczekaliśmy się światełka i zdjęcia z tego roku wyszły raczej monochromatyczne ;-)


 


piątek, 5 lutego 2010

38 grafik, 6 obrazów... wystawa zawisła :)
Wczoraj odbył się wernisaż.
Przyszło wielu znajomych i przyjaciół - jak miło było się spotkać i choć chwilę pogadać...
bardzo im dziękuję za tę obecność w tak uroczystej dla mnie chwili :)