moja grafika, fotografia i malarstwo

...czyli trzy po trzy o sztuce ;-)

czwartek, 25 lutego 2010

Lesnickie Sedlo - czyli skoroświt pełen chmur i wiatru

Po plenerze na Skrzycznem i nieudanym czekaniu na światło, miałam cichą nadzieję, ze może chociaż w Pieninach zdarzy się choć jeden ciekawy skoroświt.
Pierwszy - przejeździłam od przełęczy do przełęczy w gęstej mgle, drugi i trzeci spędziłam w Łapszance (na Spiszu)- z widokiem na Tatry Bielskie (o czym kiedy indziej), a ostatni - bardzo mglisty i wietrzny - znów w Pieninach, niedaleko Haligowskich Skal - na Lesnickim Sedle (720 m.n.p.m.) na Słowacji.

Mimo mleka (było dobre pół godziny do wschodu, więc początkowo owo mleko było podejrzanie niebieskie ;-)) i widoczności na parę metrów - postanowiłam ruszyć w drogę, w kierunku góry o wdzięcznej nazwie Aksamitka ;-) (833m.n.p.m.). Liczyłam na to, ze w międzyczasie się przejaśni, a ja idąc pod górę przynajmniej nie zmarznę ;-). Jedyną rozrywką po drodze, było fotografowanie drzewek, kolejno wyłaniających się z memgly, która mnie otaczała :-).


Po pewnym czasie zaczęło się przejaśniać - najpierw nieśmiało pokazał się jakiś kawałek lasu, czubek odległej góry, by znów za chwilę zginąć w kolejnej chmurze. Wiało coraz mocniej. Wspinałam się wyżej i wyżej - wciąż mając nadzieję na jakieś widoki. Ślady butów, początkowo dosyć liczne - szybko się urwały. Szłam dalej - raz wygodnie stąpając po zeszłorocznych kępach trawy,


to znowu brnąc w przymarzniętym śniegu po kolana.

W pewnym momencie zaintrygował mnie i przyznaję, też i trochę zmieszał - tajemniczy trop biegnący w poprzek góry... był zupełnie odmienny od dobrze mi już znanych tropów zajęcy, lisów, dzików czy saren... czyżby niedźwiedź??? Nie wiem i pewnie się nie dowiem :-(.

Była już dobra godzina po wschodzie, kiedy delikatne przebłyski światła zaczęły docierać na ziemię... Rozpoczęła się zabawa w chowanego - plamy słońca przeskakiwały z pagórka na pagórek i nie łatwo było za nimi nadążyć! ;-)




Dodatkowo, coraz silniejszy wiatr przerzucał chmury w coraz to nowe miejsca. Zdarzało mi się ustawić kadr na jakiś ładnie oświetlony widoczek, by w momencie naciskania spustu migawki sfotografować szaro-burą mgiełkę ;-). Czas było ruszać w dól, do przełęczy.


Coraz więcej słońca, coraz ciekawsze widoki oraz halny - urywający głowę i trzęsący statywem!













Na deser - otworzyło się niebo i - pokazały się Tatry :-)




Wiało cały dzień, wieczorem było +8 stopni, lał deszcz i cały śnieg spłynął do Dunajca.
Czas było wracać do Warszawy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz