Pierwszy - przejeździłam od przełęczy do przełęczy w gęstej mgle, drugi i trzeci spędziłam w Łapszance (na Spiszu)- z widokiem na Tatry Bielskie (o czym kiedy indziej), a ostatni - bardzo mglisty i wietrzny - znów w Pieninach, niedaleko Haligowskich Skal - na Lesnickim Sedle (720 m.n.p.m.
Mimo mleka (było dobre pół godziny do wschodu, więc początkowo owo mleko było podejrzanie niebieskie ;-)) i widoczności na parę metrów - postanowiłam ruszyć w drogę, w kierunku góry o wdzięcznej nazwie Aksamitka ;-) (833m.n.p.m.
Po pewnym czasie zaczęło się przejaśniać - najpierw nieśmiało pokazał się jakiś kawałek lasu, czubek odległej góry, by znów za chwilę zginąć w kolejnej chmurze. Wiało coraz mocniej. Wspinałam się wyżej i wyżej - wciąż mając nadzieję na jakieś widoki. Ślady butów, początkowo dosyć liczne - szybko się urwały. Szłam dalej - raz wygodnie stąpając po zeszłorocznych kępach trawy,
to znowu brnąc w przymarzniętym śniegu po kolana.
W pewnym momencie zaintrygował mnie i przyznaję, też i trochę zmieszał - tajemniczy trop biegnący w poprzek góry... był zupełnie odmienny od dobrze mi już znanych tropów zajęcy, lisów, dzików czy saren... czyżby niedźwiedź??
Była już dobra godzina po wschodzie, kiedy delikatne przebłyski światła zaczęły docierać na ziemię... Rozpoczęła się zabawa w chowanego - plamy słońca przeskakiwały z pagórka na pagórek i nie łatwo było za nimi nadążyć! ;-)
Dodatkowo, coraz silniejszy wiatr przerzucał chmury w coraz to nowe miejsca. Zdarzało mi się ustawić kadr na jakiś ładnie oświetlony widoczek, by w momencie naciskania spustu migawki sfotografować szaro-burą mgiełkę ;-). Czas było ruszać w dól, do przełęczy.
Coraz więcej słońca, coraz ciekawsze widoki oraz halny - urywający głowę i trzęsący statywem!
Na deser - otworzyło się niebo i - pokazały się Tatry :-)
Wiało cały dzień, wieczorem było +8 stopni, lał deszcz i cały śnieg spłynął do Dunajca.
Czas było wracać do Warszawy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz