W Warszawie, w zeszłą niedzielę (14 marca) spadło mnóstwo białego, puszystego śniegu. Padał prawie całą noc, pokrywając grubą czapą nawet najmniejsze gałązki czy sztachetki parkanów. Świat w przeciągu paru godzin stał się bajką... ech, nie można było tego przegapić! Korzystając z przywileju posiadania wolnego zawodu – postanowiłam poniedziałkowy poranek spędzić w plenerze na nadwiślańskich łachach za Kazuniem, czyli "drobnych" 50 km od domu.
***
Koło 4 – pobudka! Czas wyliczony, by nawet szukając drogi – dojechać na miejsce jakieś pół godziny przed świtem. Sprzęt fotograficzny przygotowany pod drzwiami, jeszcze tylko parę łyków czarnej kawy i… w drogę! Ale jak tu jechać… bałwanem? ;-). Mozolne odkopywanie dachu, szyb, drzwi i kół… uff… po prawie pół godzinie ciężkich robót - można wreszcie ruszać! Jest wciąż nadzieja, że stracony czas uda mi się odpracować po drodze... wszak o 5 rano ruch raczej niewielki ;-). Niestety, droga okazuje się być na tyle śliska (dosyć szybko przekonuję się o tym – lądując na poboczu), że mowy nie ma o szybkiej jeździe :-(. Dodatkowo wycieraczki przestają działać :-( . Coraz mnie widzę przez szybę... a czas dalej ucieka szybciej niż kilometry :-(.
***
Niebo szybko traci swoją nocną tonację i na wschodzie pojawia się feeria barw... za chwile wschód słońca! Ponieważ już jestem poza "gdańską" - decyduję się na nieprzewidywany postój na poboczu. Z aparatem i statywem szybko ruszam w poszukiwaniu kadrów. Przede mną ośnieżone zalane laki, ponad którymi zaczynają "gotować się" poranne mgły.
W dali majaczą wymarzone wierzby...
Wkrótce ruszam dalej, po drodze zatrzymując się jeszcze tu i ówdzie... słońce + mgły maluje wspaniałe obrazy...
Na miejsce, czyli do Wilkowa, pod sam wał - docieram już grubo po wschodzie słońca. Niestety zamiast Wisły - po drugiej stronie wału widzę tylko zwarty gąszcz drzew i krzewów…
w dali słychać poranne ujadanie psów po drugiej stronie rzeki. Ruszam za ich głosem. Po przejściu jakiś 20 metrów po ośnieżonym "czymś twardym" - to "coś" zaczyna "gadać" - czyli wydawać z siebie odgłosy pękającego lodu! Wisła, która wylała, teraz znowu zamarzła, ale jak widać niezupełnie :-(. Biegiem wracam na bezpieczny grunt... uff, udało się :-). Niestety, o dojściu nad sama Wisłę mogę tym razem zapomnieć :-(.
Ruszam zatem dalej - wąską drogą biegnącą wzdłuż wału, co chwilę zatrzymując się, by uwiecznić kolejne wierzbowe widoczki.
I chociaż pejzaż wokół wybitnie zimowy, w powietrzu wyraźnie czuć wiosnę! :-) Słońce świeci prawdziwie marcowo, a w powietrzu unosi się nieustanny ptasi koncert! W pewnym momencie sznur gęsi nad głową…
Niestety nagle droga się kończy :-(. Trzeba zawracać. Miejsca niewiele, łatwo zakopać się w śniegu... i rzeczywiście - kiedy wydaje się, że już zaraz się uda - nagle - klops... przednie koła wpadają do ukrytego pod śniegiem sporego zagłębienia... w dodatku mocno gliniastego :-(. Półgodzinne próby odkopania się za pomocą saperki nie przynoszą rezultatu. Czas szukać ratunku. Z pomocą dwóch ludzi i wielu koni mechanicznych wreszcie staję znów na drodze. Mogę ruszać dalej. :-) Tylko niestety nie ma już ani mgieł, ani pięknego światła. Na szczęście pozostają cudownie ośnieżone drzewa. W takim razie ruszam w drogę powrotną ale okrężną drogą, czyli w poprzek Puszczy Kampinoskiej (drogą Cybulice - Leszno).
Na koniec - mozolny powrót do Warszawy (sznur samochodów jadących w tempie chyba 20km na godzinę) oraz nerwowy przejazd przez miasto z wyskakiwaniem na wszystkich czerwonych światłach ze spryskiwaczem i ścierką, by choć przez chwile znów móc coś zobaczyć przez szybkę ;-).
No cóż... może nie był to jednak "nadwiślański świt", ale na pewno pełen wrażeń ... marcowy poranek nad Wisłą :-)
Bardzo polubiłem Twoje fotorelacje z plenerów. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńświetne są te wierzby głowiaste :-)
OdpowiedzUsuńOne chyba o każdej porze roku mają swój urok.
pozdrawiam
jacekk
www.foto.pwsk.pl