Chyba przede wszystkim muszę powiedzieć o moim nowym doświadczeniu, czyli o czatowni. Wchodzenie do "budy" jeszcze zupełnie po ciemku (kiedy obok z zarośli dobiega znaczące chrząkanie dzików ;-)), czekanie na świt, kiedy dookoła wszystko skrywa biały welon mrozu, patrzenie na świat, a raczej jego skromny wycinek przez wizjer aparatu, by w końcu zobaczyć je... żurawie! Marzyło mi się ujrzeć je tańczące, gdyż właśnie o tej porze, na początku marca - pary po wylądowaniu na swoim terenie przystępują do godów - niezwykle pięknych dla postronnego obserwatora :-)
Spędziłam cztery noce w czatowni i niestety, tylko dwa razy w ogóle udało mi się je zobaczyć, ale na tańce to muszę poczekać do przyszłego roku... może wtedy szczęście dopisze? :-)
Tak czy siak, przeżycie jedyne w sowim rodzaju i bardzo się cieszę, że w ogóle posmakowałam tego innego rodzaju fotografii przyrodniczej :-)
Trafiłam tu również na gody żab trawnych i ropuch szarych (bufo bufo)
Ahhhhh te ropuchhhhhy! Przepiękna faktura i kolor oczu!
OdpowiedzUsuńAleż ja Ci zazdroszczę, mnie by rodzina ukatrupiła, gdybym wybrała się na całą noc czatowania. Chyba, że na onecie.